21:30 Warszawa Zach. (na marginesie miejsce o wielkim potencjale np. filmowym, prawdziwe lata 80-te, Wajda, Janda, przemiła atmosfera i takie tam) spotkanie dwóch Anie’lic i jednego farmera

, który w niedalekiej przyszłości nazwie się Samcem Alfa

. W spotkaniu tym uczestniczyła niby jedna postronna osoba niejaki kochAniołek.

Pozostała część czwartkowego wieczorku spędzona została na miłych rozmowach i układaniu kostki Rubika, czyli bawiliśmy się przednio (Aniołki troszkę poprzestawiały tę kosteczkę, ale wszystko dla Samca Alfa (szansa do wykazania się i wykazał się)

)
Piątek
Do godziny 11.00
Jedni wstają wcześniej inni śpią ile wlezie

, ale w rezultacie wszyscy o godzinie 11 siedzą już w pociągu relacji Warszawa – Terespol, podstawowym bagażem były plecaki i rowery.
O 14:30 przyjazd do Terespola, szybkie zakupy

, plecaki na plecy i wsiadamy na rowery. Głównodowodzący (lub Naczelny

Samiec Alfa, hihi wyjaśnił wyczerpująco w jakim kierunku zmierzamy, czyli trasa Terespol Sławatycze.
Droga była piękna

, pod wiatrrrrr, wrrrrrr - jak ja nie cierpię jazdy pod wiatr (w ogóle nie przepadam jak wiatr mi w oczy wieje, chyba, że występują inne okoliczności

. Ale krajobraz podziwiany w cudownym towarzystwie rekompensuje wszystko

-piękne małe drewniane domki,kotki, pieski, krówki i koniki
Po prawie trzech godzinach dojeżdżamy na miejsce do pensjonatu (poszukam nazwę miejscowości to potem wpiszę). Jeden Aniołek w stanie agonalnym

, drugi nawet - nawet i główny, dowodzący nie zmęczony, prawie..
Pensjonat całkiem przyjemny, choć bez małych problemów się nie obeszło

Chwilowy brak ciepłej wody i mało grzejący kaloryfer nie mogły popsuć nam tak cudownej wycieczki, pięknych widoków, potu(tylko anielskiego) i zwierzątek.. W pensjonacie odwiedza nas sam On, czyli smok.
Zionął ogniem, jak na smoka przystało, i uraczył nas swą smoczą,podobno znaną gościnnością po raz pierwszy podczas tego pobytu (zamierzamy bywać częściej).

Dalej miło gawędziliśmy po smoczemu i nie tylko do późnych godzin nocnych.
Sobota
I tu miła niespodzianka od rana samego – Aniołek, śpioch naczelny (też należą mu się od życia honory jakieś), wstał pierwszy!!

Skorzystali na tym pozostali, którzy zaspali, choć śpiochami nie są.
O 9:30 smok odtransportował nas na miejsce rozpoczęcia spływu.
Ach, co to był za spływ… Aniołki dowodziły razem w jednym kajaku, a sympatyczny farmer starał się je dogonić, co mu z różnym efektem wychodziło (nie!, Aniołki celowo go nie drażniły, nie wolno im..
Spływ odbył się w bardzo sympatycznej atmosferze a samiec alfa dbał o dobry nastrój Aniołków

. Niestety znowu drażnił wędkarzy zadając im dziwne pytania typu: „ile kilometrów Kodniem do ląda” i znowu nikt nic nie rozumiał, ale dzięki Bogu, był On - samiec alfa i wszystko wszystkim wyczerpująco wytłumaczył, hihihi Brakowało tylko aparatu, aby uchwycić piękne widoczki, zwierzątka, Aniołki, Samce, wędkarzy (proponuję następnym razem zapytać o coś innego, bo mogą źle reagować na powyższe pytanie), ptaszki odlatujące itp.... ale może jeszcze kiedyś będzie okazja.. Na koniec spływu czekała nas istna perełka.

Podróż należało zakończyć wpływając do małego strumyka, hmmmm śmiechu było co niemiara ale, ciiii.. Nie zdradzam szczegółów, aby inni mieli okazję też tak dobrze bawić się jak my
Spływ się skończył..
Anielice szczęśliwe, ale zmarznięte. I tu z pomocą przyszła żona Dragomira, czyli wspaniałomyślna smoczych, która nas zaprosiła do smoczej jamy

(obawiać się nie musiałyśmy, bo hmmmm - smok był najedzony).
Ach, co w tej smoczej jamie się wyprawiało

- tańce, hulanki swawola

, żółwie ledwo jamy nie rozwalą,

a do tańca zagrzewała (nas i żółwie) pyszna nalewka sosnowa

oraz przepyszna kiełbaska pieczona.
Ale cóż, wszystko co dobre szybko się kończy i smoczą jamę opuścić czas nastał. Smok nas jak na dobrego gospodarza przystało odprowadził, a pozostałą część drogi spędziliśmy pod opieką miejscowych kosmitów (oczywiście opiekowali się nami zdalnie, bo to bardzo nowoczesne stworzenia).
Niedzielny poranek zastał nas pięknym słoneczkiem i droga powrotna pomimo zmęczenia była bardzo przyjemna.
W Terespolu niestety „ekipa” zmuszona była podzielić się i każdy udał się swoją drogą pod patronem miłosnej beletrystyki i disco polo muzyki

, dodam, że nie pozostawiono możliwości wyboru innej rozrywki..
(Przy okazji tematyki, przesyłam szczególnie serdeczne pozdrowienia dla prześlicznego Aniołka z Gliwic!)
Ps.
Za wszelkie nieścisłości i istotne fakty które zostały przypadkowo pominięte z góry serdecznie przepraszam a wszystkie zdarzenia, nazwy, imiona występujące w powyższym tekście są autentyczne