dzień 0 (piątek)
jak wiadomo Indianie większość rzeczy robią sami
i dlatego w wolnych chwilach poprawiałem nożem źle obcięte włosy
gdzieś kole 16 wyruszyłem w podróż wiem, że wcześnie
, ale tyle spraw i spotkań było po drodze, ale to nie historia na teraz
Gdzieś w raju kole północy spotkałem Wielducka
dla nie wtajemniczonych to w Krakowie na Rajskiej
hmm Wielduck lekko rozczarował moim wyglądem
spodziewał się kogoś większego
to pewnie przez wzmiankę w moim profili "Wielki Wódz Wolnych Indian"
, a ja nic nie poradzę że w żadną stronie nie wystaje ponad średnią
w sumie to już dzień 1 (sobota)
Pogoda była piękna do momentu przejechania kilku kilometrów, bo potem lało jak scebra przez pierwsze 250km
później zaczęło się rozpogadzać, a już nie bladym świtem koło 6.30 byliśmy w Dzikowie
potem tylko z pół godzinki błądzenia po lesie
i byliśmy pierwsi na miejscu
Herbatka na wstępnie i zabraliśmy się za tworzenie słynnego pola namiotowego
.
Potem miała być drzemka (Wielduck Zzzz
), ale jak to Indianie zgodnie z starą zasadą "w dzień się nie śpi"
,
Więc poszedłem do lasu po materiał na ognisko, a jak dojechały składniki na ciasto to się za nie wziąłem
o dziwo nikt nie pytał o przepis i nie patrzył na ręce, a tyle w nim było białych proszków
wszystkim smakowało.
Zanim się upiekło dojechali Karlos+Paweł i Finrod+Achajka+Natalka+Maciek (o ile mnie pamięć nie myli
).
Rozpoczął się turniej od Carson City w składzie wymiatacz Finrod i 4 leszczy (nie umiejących lub słabo umiejących grać) czyli Wielduck, Knot, Paweł i Maciek. Oczywiście wygrał Finrod, ale nie przyszło mu to łatwo wygrał tylko o 3 punkty
.
W międzyczasie reszta zagrała parę gier w inne gry (Carson City zajęło nam z 2h).
Obiad
Po obiadku zjechała się reszta graczy.
Potem oczywiście hulanki i swawole, żółwie i cała reszta
Puchar El oczko był emocjonujący. Pokerowe twarze i nie tylko królowały przy stole
Paweł okazał się bezkonkurencyjny.
Dalej wiadomo grill i ognisko, hulanki i swawole, żółwie i cała reszta
dzień się skończył Karlos+Paweł się zmył
dzień 2 (niedziela)
skoro już niedziela to stwierdziliśmy że pora się kimnąć
przy przygotowywaniu reszty rzeczy potrzebnych do spania Lili przeprowadziła na mnie zamach
, ale to tylko 1 z 3 krążących wersji
jako, że zostałem dźgnięty własnym ostrzem reszta wersji wygląda tak.
2. wypadek (ale kto by w to uwierzył
)
3. nie udana ceremonia stawania się braćmi krwi.
co po niektórzy byli bardzo rozmowni w nocy. Co ewidentnie nie dawało mi spać więc o 4 poszedłem w las
pozwiedzałem miejscowość około 7 wróciłem z spacerku
o 8 większość wstała
o 9 wszyscy zjedli śniadanie.
o 10 wyjęta zostało drugie ciasto zrobione zgodnie z starym indiańskim sposobem
Dalej wiadomo hulanki i swawole, żółwie i cała reszta
o bliżej nie określonej godzinie pojawił się Buzz i Old B z córka, który rozegrał z nami cytadele zajął w niej 2 miejsce i się zmył.
koło 14 obiad, ale deseru w formie ciasta nie było jakoś znikło w między czasie (ponoć to była jego największa wada
)
o 15.30 zamknęliśmy rozgrywki wyniki podała Lorena
(za drugie miejsce była podkoszulka od Finroda, ale że sam był drugi to przeszła na 3 miejsce)
po tym cykliści (buzz czejo i Zylo) wsiedli na swoje 2 kółka i odjechali w stronę słońca.
Następnie nastąpiła śmiertelna rozgrywka w Bang`a po którą wygrał Renegat (Wielduck) zabawy przy tym było co niemiara zwłaszcza, że Szeryf (Achajka) pogodziła walczących między sobą Vice szeryfów (Lorena i Knot) nasyłając 2 razy w 1 turze Indian, którzy ich zmietli z powierzchni ziemi
.
W ten sposób została nas tylko 4
Dalej wiadomo sprzątanie i scrable, kawka i herbatka, rozmowa i spanie.
dzień 2+1 (poniedziałek)
przebiegł spokojnie
śniadanie
o 9 wyjazd
15-16 Kraków
gdzieś w między czasie zgubiona tabliczka z przodu.
spacer po mieście
i ja dotarłem do domu po 22.
ogólnie polecam było super piękny pasek wszędzie
.
dziękuje wszystkim za mile spędzony czas.
Lorena zastanawiała się czy aby nie zrobić w przyszłym roku spotkania brydżowego, ale do tego potrzeba by najlepiej min 16 osób.
PS: Gratulacje dla wszystkich co przeczytali ten wywód