gry online

 tematów: 33      wątków: 2617      wypowiedzi: 27.803
autor: fraza:
jeśli chcesz brać udział w dyskusji zaloguj się: użytkownik: hasło:
Podsumowanie aktywności na forum w ciągu ostatnich 24 godzin

Forum >> Hyde Park >> marnotrastwo czasu w szkole

system automatycznej korekty błędów

autor treść
wypowiedzi: 715
wątków: 56
marnotrastwo czasu w szkole
09.05.2009 (So) 10.58 (5549 dni temu)
zakladam oddzielny watek, zeby nie zasmiecac tamtego , na poczatek opisze swoje doswiadczenia z kontaktow z systemem edukacji

to, ze dla czesci osob czas spedzony w szkole jest wyjatkowo zmarnowany, to wynika ze zlych zalozen systemu:
- wszyscy przechodza ta sama sciezke edukacji (do pewnego czasu) i tutaj jedynym rozwiazaniem jest calkowicie prywatne szkolnictwo - wtedy stworzy sie duza specjalizacja i czasu zmarnowanego przez uczniow bedzie mniej

moj poziom w porownaniu do poziomu innych na podstawie sredniej z ocen na przestrzeni lat:
- w podstawowce dajmy na to, ze bylem w okolicach 1/3 liczebnosci klasy ze srednia, wtedy bylem mlody i jak kazali uwazac na lekcji to uwazalem (cale szczescie, ze nie sluchalem tego zeby sie uczyc w domu )
- w ogolniaku bylem w polowie (gdyby wylaczyc ze sredniej matematyke, informatyke, fizyke to bylbym daleko za polowa, gdyby jeszcze wylaczyc chemie, wf, historie to bylbym w samej koncowce ), i bylo to spowodowane tym, ze tutaj stalem sie bardziej przekorny i jak kazali na lekcji uwazac to czesto tego nie robilem (w domu dalej bez zmian wlasciwie bez nauki, ale pojawiaja sie pierwsze przeblyski: czasem zagladam do przedmiotow scislych )
- i wreszcie studia, tutaj na pierwszych 2 latach byl moj renesans jesli chodzi o srednia w porownaniu do innych - chodzilem na wszystkie cwiczenia i znaczna czesc wykladow (chociaz czesto mialem na nich przysniecia), bylem w zdecydowanie gornej czesci (5%), na 3 roku zaczelo sie psuc (barok), bo jednak duzo szczegolowych informacji bylo z tematow, ktore mnie nie interesowaly, doszedlem do wniosku, ze jesli zasypiam na wykladach to moge je sobie odpuscic, bylo juz troche omijanych cwiczen, wtedy na styk sie zalapalem do stypendium naukowego (gorne 10%, osoba ze srednia o 0.02 mniejsza ode mnie juz sie nie zalapala), i wtedy nadszedl rok 4 i 5, zaczalem pracowac w swoim zawodzie (modernizmy i te inne) i sie zaczelo (a raczej skonczylo), wyklady zostaly calkowicie zapomniane, laboratoria - stwierdzilem, ze skoro wlasciwie wszystkie informacje sa w internecie, to po co ja bede chodzil, skoro moge to przerobic kiedy mi pasuje, z cwiczeniami roznie (oszacujmy, ze niecala polowa bylem), ze srednia zlecialem troche w dol, ale raczej nieznacznie (gdzies do 1/4, 1/3 wszystkich), ale byly i pojedyncze sukcesy: na jednych cwiczeniach zasnalem na pare minut w siedzacej, w pelni wyprostowanej, bez rzadnego podpierania sie , oczywiscie na zwyklym drewnianym kanciastym krzeselku (nie jest to proste, cale 4 lata zajelo mi opanowanie tej sztuki)
- i teraz jest juz wlasciwie po studiach (absolutorium mam), tylko praca mgr zostala (wojna swiatowa ), ale tutaj jestem oczywiscie pozytywnie nastawiony: temat jest (jestem zadowolony z niego), ogolna koncepcja jest, troche szczegolowych pomyslow tez jest, trzeba to tylko napisac ...
wypowiedzi: 40
wątków: 4

Lekcje
09.05.2009 (So) 11.46 (5549 dni temu)
Ja przyjąłem taką zasadę: Rzeczywiście uważam na lekcji, w domu uczę się "mniej niż zeroooooo", następny dzień w szkole i... Wszystko wiem W ten sposób jestem na czele klasy

Nie wiem, czy u innych to "zagra", ale ja chodzę siódmy rok do szkoły (1gim) i mam same czerwone paski (na świadectwach, nie na tyłku )
wypowiedzi: 326
wątków: 3
:)
09.05.2009 (So) 13.01 (5549 dni temu)
Ja taką samą zasadę uznaję jak mój przedmówca, przez co w podstawówce i gimnazjum nie miałem żadnych problemów.
Zasada typu: jeżeli już jestem w budzie to wykorzystam na ten czas, bo po co siedzieć przy książkach w domu
I też same czerwone paski miałem.
Ale liceum to już trochę inna bajka, teraz trzeba się uczyć w domu, mi się uczyć nie chce i efekty są, ledwo zdam z chemii
wypowiedzi: 77
wątków: 0

szkoła to nie tylko nauka
09.05.2009 (So) 17.12 (5548 dni temu)
Nie zapominajcie o drugiej roli szkoły, czyli o wychowaniu. Koleżanki, koledzy, studniówka, klimat środowiska klasowego, pierwsze przyjaźnie – to wszystko większość z nas wspomina z uśmiecham na twarzy przez te wszystkie lata, gdy już szkoła się skończyła
wypowiedzi: 281
wątków: 18
Pozazdrościć
09.05.2009 (So) 17.28 (5548 dni temu)
Ja niestety tak różowo nie mam. W gimnazjum miałem w miarę dobrych nauczycieli, którzy dobrze wykładali materiał. Więc uważałem na lekcjach, żeby mieć więcej czasu po szkole.
Natomiast w liceum - kaszana. Pierwsze dwa lata to biologia, którą wykładał mi totalny ignorant i nieuk. Gościu spóźniał się na lekcje 20 minut, zdarzały mu się kardynalne błędy (np. obieg krwi, gdzie krew płynie z przedsionka do przedsionka i z komory do komory, nie umiał wyjaśnić, jaką rolę gra pompa protonowa w mitochondrium - dla nauczyciela biologii to są podstawy), w dodatku gubił sprawdziany - o ile je zrobił, bo częściej kazał robić jakieś chore przedstawienia na ocenę.
Z kolei fizyki uczył dziad, który chciał powiedzieć wszystko naraz i w efekcie do ludzi nic nie docierało. Miał nieaktualną wiedzę. Gdy ktoś podnosił rękę z pytaniem "co to oznacza" albo udawał, że nie widzi, albo odpowiadał "zaraz zrozumiesz" - i dalej zasuwał jak w transie. Jeśli chodzi o chemię - podobnie jak na fizyce. W 3-ciej klasie jeszcze gorzej, bo miałem nauczycielkę która potrafiła robić pół lekcji jedno zadanie, po czym - gdy już zobaczyłem co tu nie gra i wskazywałem jej błąd - okazywało się, że całe zadanie trzeba robić od początku.
W związku z tym uczyłem się trochę w domu, ale nauczyciele nie wymagali wiele od siebie to i wobec nas nie mieli dużych wymagań.
Na początku trzeciej klasy przeraziłem się, jak niewiarygodne mam braki. Praktycznie cały ten rok siedziałem w domu i ryłem na przemian biologię/chemię/fizykę. Czasami migałem się z polskiego, filozofii i chemii (powyżej macie powód czemu i z tego przedmiotu). Marzę o tym, żeby dostać się na akademię medyczną. Ale w świetle mojej obecnej wiedzy ta przyszłość jest raczej niepewna i pewnie wyląduję na polibudzie albo innej biotechnologii.

EDIT: Takie osoby jak kg, mające nieco doświadczenia w pracy z ludźmi i nad ludźmi mogą mi zarzucać, że całą winę zwalam na nauczycieli. Wiedzcie jednak, że w momencie gdy trafiłem do XII LO we Wrocławiu ta szkoła była na 4-tym miejscu w rankingu (a więc nie jestem pierwszym, lepszym głąbem kapuścianym ), na które spadła z 3-go. W tej chwili je opuszczam, kiedy jest na 14-tym, może trochę dalej. Ale tak już jest, kiedy dyrektorka zamiast o kadrę dba o krzewienie patriotyzmu wśród uczniów.
O ile z gimnazjum i podstawówki mam sporo znajomych (generalnie jestem otwarty, ufny i przyjazny wobec nowych ludzi - choć nieraz się na tym sparzyłem), to w liceum sporo osób wolało wypowiedzieć mi wojnę zamiast podać rękę. Niemniej jednak ten okres w swoim życiu wspominać będę miło. Ale na pewno nie to, że spędziłem go w tej szkole!
wypowiedzi: 588
wątków: 61

To i ja się wypowiem.
09.05.2009 (So) 20.10 (5548 dni temu)
@zylo
Szkoły prywatne niewiele się różnią od szkół publicznych. Nadal nie mają czasu na indywidualne podejście do ucznia. Zależy im przede wszystkim na uzyskaniu dobrych wyników egzaminów, ewentualnie na olimpijczykach. Nie ma okazji na rozwój zainteresowań.

@toczek
Niestety nauczyciele mają straszny wpływ na odbiór przedmiotu. Na to czy komuś się chce go poznawać czy nie.

---
Dla mnie 11ście lat spędzonych w szkole było koszmarne.
Przez pierwsze 3 lata podstawówki jeszcze było w miarę. Miałam fajną nauczycielkę, a szkoła jakoś sobie radziła z problemem dziecka które wiedze z matematyki ma o trzy lata do przodu. Do 4 klasy poszłam do nowej szkoły i tu szybko zaczęły się problemy. Wezwano moja mamę do szkoły, że przeszkadzam na lekcji. Przeszkadzałam podnosząc rękę i udzielając odpowiedzi na każde pytanie, oraz zadając tysiące pytań, dotyczących oczywiście materiału przerabianego na lekcji. W końcu gdy kiedyś się zaśmiałam, ze może przeskoczę klase szkoła się chętnie na to zgodziła. Po testach psychologicznych, sprawdzianach z materiału dokończyłam rok szkolny już w 5 klasie.
W pierwszej klasie gimnazjum uzyskałam chora średnią 5,71. A ja naprawdę nie uczyłam się w domu. Po prostu wszystko łatwo mi przychodziło. Jednak taki uczeń to problemy dla szkoły. Nie bałam się nauczycieli i potrafiłam wykłócać się o swoje.
Po gimnazjum wybrałam jedno z lepszych LO w Łodzi, jednak po półtora miesiąca gdzie nauczycielka fizyki tylko dyktowała zadania stwierdziłam, że wystarczy marnowania czasu na dojazdy i przeniosłam się do szkoły najbliżej domu. Szczęśliwie już zakończyła się moja edukacja szkolna.

W międzyczasie miałam kilka przygód z różnymi konkursami, olimpiadami itd. Moja mama była chyba najczęściej wzywana ze wszystkich rodziców.
Owszem są sytuację, które wspominam miło. Podobnie jak istnieją nauczyciele, których bardzo cenię. Jednak szkoła kojarzy mi się głownie z czytaniem książek beletrystycznych pod ławką, nudzeniem się na lekcjach. Brakiem kompetencji nauczycieli.
wypowiedzi: 29
wątków: 4
z mojej strony
09.05.2009 (So) 21.56 (5548 dni temu)
powiem tak: ja celowo wybrałem gimnazjum nierejonowe i nieprywatne żeby poznać ciekawych ludzi a nie penerstwo, i żeby się czegoś nauczyć(francuskiego)
dopiero w gimnazjum zrozumiałem jaki wpływ na postrzeganie przedmiotu przez uczniów ma nauczyciel, niestety z reguły w negatywne
koledzy? w szkole podstawowej unikałem tego stwierdzenia, wolałem mówić ludzie z klasy. jakąkolwiek więź czułem może do kilku osób, reszta to niereformowalni idioci klnący na ciebie przy każdej okazji, np. nie wystawiasz im piłek na wf-ie itp. spotkało mnie z ich strony również wiele przykrości. na początku myślałem że ze mną coś jest nie tak, w gimnazjum zobaczyłem że istnieją ludzie normalni. w starych ludziach z klasy najdziwniejsze było, że żeby mi pokazać że nie jestem najlepszy z matematyki( a byłem) specjalnie, byle przede mną, oddawali prawie puste sprawdziany. z tego wynika że albo oni nie są emocjonalnie przygotowani do nauki w szkole albo ja jestem idiotą z jakimikolwiek ambicjami. ich ambicje kończyły się na pokazaniu przed lekcjami z papierosem w ryju i wzbudzenie "respektu" idąc ze starszymi kolegami, którzy mieli zastraszyć ewentualnych przeciwników, ja nie raz im się oparłem i dużo nie brakowało bym był pobity
moja starsza siostra gdy była na praktykach w tej właśnie szkole dostała od nauczycielki konkretny komunikat: niech pani nie odpowiada na zaczepki uczniów bo jutro pani może wrócić wieczorem do domu pobita
podsumowując szkołę podstawową była ona traumatycznym przeżyciem, przy okazji którego nauczyłem się paru rzeczy
z mojej strony to wszystko
wypowiedzi: 40
wątków: 4

Średnia
10.05.2009 (Nd) 10.42 (5548 dni temu)
Niedługo koniec roku, więc powiem, jaką będę miał średnią. Ale na pewno pow. 5,0
wypowiedzi: 1027
wątków: 83

Ze szkołą jest jak z demokracją:
10.05.2009 (Nd) 22.08 (5547 dni temu)
jest to najlepszy z tych gorszych systemów - swobodnie parafrazując pewną wypowiedź.

Założenia systemu wcale nie są złe - jak można mówić o specjalizacji osób w wieku 10, 12, czy nawet 15 lat, jak człowiek sam nie wie czego tak naprawdę chce w tym wieku. To raz. A dwa, że wszyscy powinni przechodzić tą samą ścieżkę edukacyjną do pewnego wieku, po to aby przyswoić sobie pewien elementarny dorobek naszej cywilizacji.

Niezależnie, czy szkolnictwo będzie prywatne czy państwowe, to pewien kanon wiedzy każdy posiąść powinien.
wypowiedzi: 715
wątków: 56
heh
10.05.2009 (Nd) 22.50 (5547 dni temu)
@adrianu:
bardzo mocno socjalizmem zapachniało

"A dwa, że wszyscy powinni przechodzić tą samą ścieżkę edukacyjną do pewnego wieku, po to aby przyswoić sobie pewien elementarny dorobek naszej cywilizacji." - dobrze mogę się zgodzić, że "jakiś elementarny dorobek naszej cywilizacji" każde dziecko musi sobie przyswoić, ale 2 pytania:
1. Czemu tego "dorobku cywilizacyjnego" nie mogą przekazać dziecku rodzice ?
2. Czemu wszyscy muszą go zdobywać przechodząc tą samą drogę ?

"Założenia systemu wcale nie są złe - jak można mówić o specjalizacji osób w wieku 10, 12, czy nawet 15 lat, jak człowiek sam nie wie czego tak naprawdę chce w tym wieku." - tutaj to o mało się nie przewróciłem, jak system w którym państwo każe rodzicom uczyć dzieci konkretnych rzeczy może nie być zły ?!? uważasz, że państwo wie lepiej od rodziców co dla dzieci jest dobre ?!?
Założenia które nie są złe moim zdaniem:
Rodzic decyduje kiedy dziecko posłać do szkoły, do jakiej szkoły posłać i w jakim kierunku ma się rozwijać, od pewnego czasu, dziecko samo decyduje o swojej dalszej ścieżce edukacyjnej, od kiedy ?, to zależy od dziecka: uzdolnieni Izyda i Powrotksh będą decydować o tym w wieku 12 lat, leniwy Zylo w wieku 12 lat po negocjacji z rodzicami, stwierdzi że jeśli ma się czegoś uczyć zamiast biegać na dworze to będzie to matematyka, a w wieku 15 lat sam stwierdzi, że ta nowa informatyka o której tyle się mówi to jest to.
wypowiedzi: 1027
wątków: 83

Ah!
11.05.2009 (Pn) 09.42 (5547 dni temu)
Generalnie to twoje poglądy na edukację nie są w ogóle przystosowane do rzeczywistości...

Socjalizm nie ma tu nic do rzeczy, tylko nie piszmy o czymś nierealnym, a o czymś możliwym do spełnienia. Takie poglądy na edukację powstawały już wtedy, gdy o socjalizmie nikt nie słyszał, a ludzie opanowywali ten sam, ówcześnie dostępny kanon wiedzy, od wieków, po to aby móc się orientować w świecie i móc rozmawiać z innymi wykształconymi ludźmi.

ad.1
Pisząc krótko: bo nie wszyscy rodzice go znają.
Rozwijając wypowiedź:
Rodzice nie są przygotowani do przekazywania tego dorobku, a czasami sami nawet go nie opanowali. Przecież nie każdy rodzic ma wiedzę, nawet podstawową ze wszystkich ważnych dziedzin. A również rodzicie nie mają czasu na takie rzeczy, przecież ludzie pracują, a nie siedzą w domu aby uczyć dzieci! Oczywiście nie to, żebym uważał, że wszyscy nauczyciele i wszystkie szkoły są przygotowane na przekazanie takiej wiedzy. O nie! Za pięknie by było. Ale nauczyciele i szkoła ma POTENCJALNE MOŻLIWOŚCI aby na szeroką skalę taką wiedzę przekazywać. Część szkół wykorzystuje te możliwości i robi to bardzo dobrze. Część średnio, część źle. Ale i tak jest lepiej jakby się rodzice zabrali za edukację.

ad.2
Może nieprecyzyjnie to określiłem. Nie, nie trzeba wcale aby każdy przechodził tą samą drogę! Trzeba aby każdy zdobył tą samą, podstawową wiedzę, a droga do tego może być różna, zależna od możliwości nauczyciela i szkoły. Np. historia - jedni czytają o jakiejś bitwie, drudzy mogą pojechać na jej miejsce i tam się zapoznać z jej przebiegiem. Polski - jedni mogą się uczyć z podręcznika o różnych gwarach, inni mogą porozmawiać z ludźmi tymi gwarami rozmawiającymi. Biologia - jedni mogą się iść do zoo obejrzeć zwierzątka, inni mogą zobaczyć film przyrodniczy itd. Oczywiście wiedza zdobywana w praktyce jest lepsza, ale nie zawsze jest możliwość aby w ten sposób tą wiedzę zdobyć.
Więc jak widzisz nie trzeba tej samej drogi przechodzić, ale trzeba tę samą podstawową wiedzę zdobywać.


Hahahaha! Ja natomiast nigdzie nie spadałem, ale setnie się uśmiałem. Państwo jedyne co rodzicom każe, to pilnować aby ich dzieci chodziły do szkoły, a resztę ma w dupie. Państwo nie jest człowiekiem aby cokolwiek wiedziało. Ale generalizując to, to oczywiście, że tak. Nad programem dla szkół pracują specjaliści, eksperci w danych dziedzinach i oni 100 razy lepiej wiedzą niż znaczna część rodziców, czego lepiej nauczać. Jak rodzic na przykład po podstawówce, bez matury ma wiedzieć co dziecku przekazać? Jak ktoś kto się wyspecjalizował w jednej dziedzinie (np. geografia) ma wiedzieć co przekazać dziecku z innej, o której nie ma pojęcia (np. historii czy języka polskiego). Poza tym czy wszyscy rodzicie naprawdę są przygotowani do przekazywania tak różnorodnej wiedzy? Daj spokój, sporo rodziców, to nawet nie wie jak się dzieckiem zająć czy jak je wychować, nie mówiąc o tym, że nie ma dla dziecka czasu.

Oczywiście w naszym pięknym kraju wśród osób odpowiedzialnych za edukację zdarzają się kretyni do potęgi, a o stanowiskach często decyduje przynależność polityczna a nie kompetencje, to jednak nie powód aby zmieniać założenia systemu, zamiast tego trzeba w lepszy sposób wybierać ludzi którzy mają się nim zająć.


No i na koniec to te założenia twoje rzeczywiście nie są złe, ale są mocno naciągane.
Po pierwsze, to na przykład rodzic, który nie ma czasu zajmować się dzieckiem, nie będzie wiedział w jakim kierunku rozwijać dziecko. Rodzic kretyn też tego nie będzie wiedział. A często rodzic poprzez swoje dziecko chce zrobić to, co jemu nie wyszło, na przykład chce by dziecko było muzykiem i katuje go grą na pianinie, podczas gdy dziecko ma na przykład uzdolnienia malarskie.
Oczywiście są też rodzicie mądrzy, troskliwi i znający potrzeby swojego dziecka, ale przecież świat nie składa się tylko z takich ludzi!!
Rolą nauczyciela i szkoły jest również rozwijać zdolności i zainteresowania dziecka. Jak rodzic nie da rady, to może szkole i nauczycielowi się uda, a najlepiej to jakby ze sobą współpracowali.


No i ostatni argument za szkołą: rodzice sami nie dokonają procesu socjalizacji.


Oczywiście mam nadzieję, że rozumiesz, że nasza dyskusja ma bardziej wymiar teoretyczny, bo to co uważamy i tak jest weryfikowane przez rzeczywistość, ale w tym miejscu właśnie, uważam że moja koncepcja starcie z tą rzeczywistością jeszcze jakoś wytrzymuje, podczas gdy twoja się rozpada.
wypowiedzi: 588
wątków: 61

Weryfikowanie przez życie.
11.05.2009 (Pn) 11.13 (5547 dni temu)
Skoro o weryfikowaniu przez życie mowa...

Adrianu, nie masz racji. Spora część rodziców ma możliwość, przynajmniej intelektualną przekazania wiedzy o naszej kulturze, o technice, o matematyce o języku swoim dzieciom. Nie oszukujmy się materiał, przynajmniej w szkole podstawowej nie jest zbyt wymagający. Przy nauce nie narzucającej ram zajęć, nie rozdzielających pisarzy w baroku, od sztuki baroku, a tego od bitew z czasu baroku wszystko można opanować znacznie szybciej.
Zupełnie inną sprawą jest czas. Ale jestem przekonana, ze jest wielu rodziców, którzy pomimo, ze ich pocieszy codziennie chodzą do szkoły po powrocie z pracy muszą ponownie przerobić program zajęć razem z dzieckiem.
W Polsce edukacja domowa (zwana dalej ED) dopiero raczkuje. Ale jednak rodzic ma prawo wybrac dla swojego dziecka taką drogę. Wymaga to wielkiej odpowiedzialności od rodzica, a także dojrzałości od dziecka. Jak zapełnić sobie czas skoro nikt nam niczego nie narzuca?
Po pewnym czasie jednak dzieci korzystające z ED odkrywają, że można się uczyć kompleksowo, że lektury które trzeba przeczytać dostarczają nie tylko wiedzy z języka polskiego, ale mogą także pomóc w zrozumieniu atmosfery czasów które opisują. Odkrywają, ze oprócz suchej wiedzy książkowej istnieje wiele galerii, muzeów, a nawet gier komputerowych i programów telewizyjnych które dostarczają wielu cennych informacji.
Statystyki na całym świecie pokazują, ze dzieci korzystające z ED osiągają lepsze wyniki na testach, są lepszymi studentami i następnie lepszymi pracownikami. Większość najlepszych uczelni w USA ma statystycznie znacznie więcej studentów korzystających z ED niż wynikałoby to z ich statystycznego udziału w populacji.

Ad 2.
Właśnie dlatego, ze wiedza zdobywana w praktyce jest lepsza tak cenię ED. W przeciwieństwie do edukacji szkolnej, gdzie czas zajęć zmusza do korzystania przede wszystkim z nudnych podręczników ED może kłaść nacisk na praktyczne zdobywanie wiedzy. Poza tym byłeś kiedyś w teatrze na seansie dla szkół? Katastrofa. Najczęściej nawet ciężko usłyszeć dialogi, bo jest tak głośno na widowni. Moja szkoła rozwiązywała to zabierając nas na seanse wieczorem, jednak... szkoła nie ma prawa zmusić ucznia do udziału w zajęciach poza godzinami lekcyjnymi. Zbiegowisko około 100 osób w zoo, czy muzeum tez nie sprzyja wyniesieniu z tego jakiejkolwiek wiedzy, a przecież najczęściej zabiera się na takie zajęcia cały rok, a nie tylko jedną klasę.

Wbrew pozorom Polskie przepisy nie narzucają na ucznia obowiązku uczęszczania do szkoły. W prawie stoi zapis, ze rodzic ma prawo zdecydować do jakiej szkoły, i w jakiej formie będzie uczęszczało jego dziecko. Polskie prawo dopuszcza ED jeśli tylko szkoła regionalna, lub dowolna inna do której zapiszemy dziecko się na to zgodzi. Jedyne co to dziecko musi zaliczać określone partie materiału, ale może robić to semestralnie, rocznie, lub nawet zaliczyć od razu materiał z całego przedmiotu.

Co do procesu socjalizacji. Nie uważam, żeby szkoła mnie osobiście w tym procesie pomogła. Proces socjalizacji może przebiegać także w środowisku pozaszkolnym. Najczęściej dzieci korzystające z ED są bardzo aktywne społecznie. Udzielają się w różnych społecznościach, często pracują w wolontariacie. Natomiast zmienia się dla nich pojęcie rówieśnika. Każdy z kim potrafią nawiązać kontakt jest dla nich dobrym partnerem do rozmowy, nie są ograniczeni jedynie do osób w swoim wieku.

Na koniec, polecam lekturę bloga prowadzoną przez kobietę, której jedno dziecko korzysta z ED drugie natomiast z normalnej edukacji:
http://wyspaskarbow.blox.pl/html
Znajdziecie na niej wiele odnośników do różnych innych stron opowiadających o ED. Koncepcja ED wcale nie jest daleka od tego co chciałby osiągnąć zylo. Szkoda tylko, ze tak mało osób jest świadomych, ze coś takiego jest w ogóle możliwe.
wypowiedzi: 715
wątków: 56
Izyda: wyprzedzilas mnie w odpowiedzi
11.05.2009 (Pn) 12.00 (5547 dni temu)
tez przygotowalem odpowiedz na post adrianu, jest napisany w inny sposob i na inne rzeczy zwracam w nim uwage:


„Pisząc krótko: bo nie wszyscy rodzice go znają.”, "Rodzice nie są przygotowani do przekazywania tego dorobku, a czasami sami nawet go nie opanowali.", "Po pierwsze, to na przykład rodzic, który nie ma czasu zajmować się dzieckiem, nie będzie wiedział w jakim kierunku rozwijać dziecko. Rodzic kretyn też tego nie będzie wiedział."

- tego typu wypowiedzi pojawiające się często rozumiem jako: ponieważ część rodziców to debile i nie umie edukacją dziecka dobrze pokierować, to lepiej będzie jeśli państwo pokieruje edukacją wszystkich dzieci. Tak owszem wtedy część dzieci będzie w lepszej sytuacji, ale olbrzymia ilość będzie w gorszej. Czemu możliwość wyboru jest taka zła ?!? Rodzice, którzy będą chcieli kierować edukacją swoich dzieci będą kierować, a Ci którym się nie chce, oddadzą dzieci do szkoły ogólnej i tyle.

"A również rodzicie nie mają czasu na takie rzeczy, przecież ludzie pracują, a nie siedzą w domu aby uczyć dzieci! ", "Jak rodzic na przykład po podstawówce, bez matury ma wiedzieć co dziecku przekazać?"
- i dlatego, że część rodziców nie może sama uczyć dzieci to skazujemy wszystkich na szkołę publiczną ?!?, widzę, że wolność wyboru jest dla Ciebie ważnym pojęciem

„Więc jak widzisz nie trzeba tej samej drogi przechodzić, ale trzeba tę samą podstawową wiedzę zdobywać.”
Bardzo dobrze to rozumiem, zastanawiam się czy ja z jedną osobą rozmawiam, dla mnie to wygląda tak:
- piszesz w pierwszym poście:
„A dwa, że wszyscy powinni przechodzić tą samą ścieżkę edukacyjną do pewnego wieku , po to aby przyswoić sobie pewien elementarny dorobek naszej cywilizacji.”
- ja odpowiadam, że to głupota, żeby wszyscy przechodzili tą samą ściekę edukacyjną
- Twoja odpowiedź:
„Może nieprecyzyjnie to określiłem. Nie, nie trzeba wcale aby każdy przechodził tą samą drogę! ?!?!?
I dalej udowadniasz mi, że można zdobyć tą samą wiedzę w różny sposób, dałeś popis swojej erudycji, ale to nie miało sensu i nie było na temat – zmieniłeś nagle zdanie i odciąłeś się od swojej poprzedniej wypowiedzi, którą ja krytykowałem i napisałeś mi o czymś o czym sam doskonale wiem i za czym jestem: za wyborem ścieżek edukacyjnych dla dzieci

Nad programem dla szkół pracują specjaliści, eksperci w danych dziedzinach i oni 100 razy lepiej wiedzą niż znaczna część rodziców, czego lepiej nauczać.
- statystycznie rozumując jest to prawda, ale rozmytej statystyki nie można odnosić do pojedynczych przypadków,
< ironia> zgadzam się całkowicie z tym, że moja ścieżka edukacji ułożona przez ekspertów była świetna, wymienię te najtrafniejsze decyzje (przekrój przez szkołę podstawową):
- w sytuacji gdy już płynnie czytałem (dzięki bardzo dużemu nakładowi sił mojej mamy) musiałem przerabiać proste 5-zdaniowe czytanki, irytowało mnie to strasznie i zniechęcało do zaglądania książek szkolnych w domu, jednak po latach widzę, że było to konieczne, dzięki temu nauczyłem się olewać szkołę już w bardzo młodym wieku
- w sytuacji gdy bardzo dobrze liczyłem (w wieku 5-6 lat miałem o 2 lata starszą sąsiadkę, z bardzo dużymi chęciami do dzielenia się wiedzą i skończyło się tak, że matematyki uczyła mnie wszystkiego co sama miała w szkole) musiałem męczyć się z liczeniem pod kreskę i słuchać uwag nauczyciela o tym, że muszę sobie zapisywać pomocnicze cyferki przy przenoszeniu, bo inaczej jest źle, że zupełnie nieistotne jest osiągnięcie dobrego wyniku bez pomocniczych cyferek, że istotą problemu jest napisanie wszystkich pomocniczych cyferek, bo bez nich będę miał zero punktów na sprawdzianie, to było jeszcze jak byłem bardzo młody i wtedy się wykłócałem z nauczycielką i jak odpowiadała mi podniesionym głosem, że nie mam racji to wziąłem to bardzo do siebie, na szczęście jak opowiedziałem wszystko rodzicom, to powiedzieli mi, że to ja mam rację i żebym się nie wykłócał z nauczycielką, bo jej i tak nie przekonam. Reasumując: po latach widzę, że dzięki temu nakazowi „ekspertów, którzy 100 razy lepiej wiedzą niż znaczna część rodziców, czego lepiej nauczać.” już od dziecka z definicji traktowałem z dużą rezerwą, to czego uczyli mnie w szkole, ciarki mnie przechodzą, jak myślę sobie na kogo bym wyrósł ślepo pochłaniając rady „ekspertów” na temat tego co jest dobre, a co złe. < /ironia>

„No i ostatni argument za szkołą: rodzice sami nie dokonają procesu socjalizacji.” – aż boję się zapytać co rozumiesz przez to pojęcie i dlaczego sugerujesz, że poprzez kontakty z rodzicami i rówieśnikami poza szkołą, nie może się ten proces dokonać.

Ogólny komentarz: równanie wszystkich do jakiegoś poziomu jest z definicji złe, i ustalenie niezbędnego zasobu wiedzy który ma każdy opanować w pewnym wieku jest złe: dla jednych to będzie za dużo, dla innych za mało, ktoś będzie tracił.

Odnośnie socjalizmu:
„Socjalizm nie ma tu nic do rzeczy, tylko nie piszmy o czymś nierealnym, a o czymś możliwym do spełnienia. Takie poglądy na edukację powstawały już wtedy, gdy o socjalizmie nikt nie słyszał,”
- to nie wiem czy wiesz, przykładowo w takich Stanach Zjednoczonych nie było publicznej edukacji bardzo długo, i np. na początku wieku XX komuniści amerykańscy wydali manifest z całą listą haseł, jednym z nich była: „publiczna edukacja dla każdego”, jak widać ten postulat (jak również wiele innych) został zrealizowany


I na deser:
„postulujący powszechność, równość i sprawiedliwość społeczną” – cytat z definicji jednego ustroju, pytanie jakiego  ?
wypowiedzi: 281
wątków: 18
1:0
11.05.2009 (Pn) 12.36 (5547 dni temu)
Z tego co widzę, zylo, najbardziej cenisz sobie niezbywalne prawo do samostanowienia o własnym losie. A ingerencja niekompetencyjnego państwa w wychowanie, to dla Ciebie tak, jakby ojca uczyć dzieci robić. Opinia ciekawa, ale roztaczasz swoją wizję na wszystkich, co dla mnie jest nie do przyjęcia.
Z wypowiedzi Izydy wynika, że w szkole więcej straciła niż zyskała, bo po prostu szkoła nie była przystosowana do bardziej utalentowanych jednostek . Nie miałem czasu dokładnie przestudiować przytoczonego bloga, ale z tego co widzę "ED" zdecydowanie wyszłoby jej na zdrowie.
Natomiast uważam za niedopuszczalne zwalnianie wszystkich dzieci z obowiązku szkolnego. Tak, jak napisał adrianu - więcej jest idiotów, którzy nie umieją wychować dziecka, niż idiotów nieumiejących skorzystać z prawa do "ED". Nie wiem, gdzie się wychowałeś zylo, ale ja na swojej dzielnicy mam kilka rodzin pijackich, gdzie dzieci poczynane są podczas grupowych libacji. Sporo dzieci po powrocie ze szkoły jest też puszczane samopas. Biegają po podwórku, bawią się, czasem jakieś wybiegnie na ulicę i potrąci je auto. Dopiero wtedy rodzice przez parę tygodni bardziej pilnują swoich "pociech". Gdyby nie szkoła dzieci bawiłyby się non-stop, a po dorośnięciu spłodziłyby kolejne pokolenie nieuków.
W biednych rodzinach dzieci niejednokrotnie muszą jakoś dorabiać, żeby miały na jedzenie i książki. Czasami zdarza się, że ktoś coś ufunduje ale nasze chore państwo woli narzucić mundurki. Tak więc może warto by było zwrócić uwagę, kto siedzi na górze i to tam zacząć porządki, zamiast rozsadzać cały system od środka??
Po drugie uważam, że adrianu ma rację co do tego, że pewną wiedzę trzeba posiąść. Ja, gdyby nie lekcje geografii pewnie nigdy nie nauczyłbym się, gdzie leży Kamczatka albo pustynia Namib. Uważasz że bez takiej wiedzy można się obejść? Można. Doskonale poradzili sobie urzędnicy Unii Europejskiej, którzy na początku dopisując Polskę do Unii nie mieli pojęcia, że mamy dostęp do morza.
I jeszcze raz zwracam uwagę, że są rodziny w których ze względu na trudną sytuację materialną jedyną szansą na zdobycie jakiejkolwiek wiedzy, czy wychowania jest szkoła. Dzięki niej niektórzy mają szansę się wybić.
Dla indywidualistów zawsze zostaje przytoczone przez Izydę "ED", albo szkoła prywatna.
wypowiedzi: 1027
wątków: 83

My się nie rozumiemy. (do Izydy i Zylo)
11.05.2009 (Pn) 13.22 (5547 dni temu)
[Toczek mnie ubiegł, gdy ja jeszcze pisałem , bardzo celna wypowiedź, w pełni podpisuję się pod tym co napisałeś.]




Zaczynając od mojej pierwszej wypowiedzi, zaznaczyłem, że szkoła jest najlepszym z najgorszych rozwiązań. Myślicie, że nie chciałbym aby edukacja przebiegała tak jak to Izyda opisała? No bez żartów. To byłoby utopijne ziszczenie marzeń. No ale właśnie, ile osób może sobie na coś takiego pozwolić? 5%? 10%? Może 15%. Na pewno nie więcej.
Izyda - ja się w pełni zgadzam z tym wszystkim co napisałaś Tylko jest jeden problem - ile rodziców ma czas, aby prowadzić ED. Ile rodziców na to stać?

No i jak widzę, to chyba tutaj wychodzi nasze wzajemne niezrozumienie, a tak naprawdę, to jak sobie wyklarujemy nasze stanowiska, to coś mi się wydaje, że nie będą one zbytnio się od siebie różniły.

Nigdzie nie napisałem, że wszyscy mają chodzić do szkoły i tam się uczyć. Nigdzie nie napisałem, że jestem przeciwnikiem szkół prywatnych czy nauczania domowego. Bo po prostu nie jestem. Nikt tak wiele w Polsce dla edukacji nie zrobił w ostatnim czasie (od 1990 powiedzmy) jak szkoły prywatne właśnie. Wprowadziły konkurencję i sprawiły że szkoły publiczne musiały zacząć się dostosowywać do wyższych standardów.

Tylko, że Izyda i Zylo piszecie o tych 10% osób które mogą sobie na to pozwolić. A co z tymi 90% pozostałych osób? Co im zaproponujecie? Bo ja szkołę. I Wy chyba też, prawda?
Różnimy się w tych kwestiach? Nie wydaje mi się.


Dlatego proszę, zanim zaproponujecie coś zastępczego dla szkoły, to się zastanówcie ile osób obejmie taka edukacja. Tylko o to mi chodzi.


Więc proszę Zylo nie pisz mi demagogicznie o wolności wyboru, bo ja nigdzie w swojej wypowiedzi nikomu jej nie zabrałem, nie staraj się ubarwiać mojej wypowiedzi, jeśli nie ma to poparcia w tym co ja napisałem i tym co myślę

"Rodzice, którzy będą chcieli kierować edukacją swoich dzieci będą kierować, a Ci którym się nie chce, oddadzą dzieci do szkoły ogólnej i tyle." - nic a nic nie odbiega to od mojego światopoglądu. Naprawdę postarajmy się zweryfikować o co się spieramy, bo się okaże, że przedkładamy samą erystykę nad meritum naszych wypowiedzi


To teraz pozwól, że wyprostuję twoje złośliwe wypowiedzi
Może nawet znajdziemy punkty w których się różnimy


Chcę żeby każdy człowiek zdobywał pewien kanon wiedzy. Aby pewne rzeczy były każdemu wiadome, niezależnie gdzie się kształcił i kto go kształcił. Rozumiem, że z tym możesz się nie zgadzać i rozumiem dlaczego i to dla mnie temat na osobną dyskusję.
To teraz na przykładzie pokażę o co Ci chodzi, bo inaczej mogę znowu to niezrozumiale napisać:
Każdy powinien wiedzieć kim był Kolumb (taki przykład) (tu możesz mi odpowiedź, wcale nie, ludzie mogą żyć bez tego, ale zostawmy to na inną dyskusję).
I teraz przez to rozumiem elementarny dorobek cywilizacji i tą wiedzę uważam za istotną dla ścieżki edukacyjnej którą ktoś będzie przechodził. Może źle się stało, że użyłem określenia "ścieżka edukacyjna", bo miałem po prostu na myśli wiedzę, którą ktoś zdobywa w kolejnych latach swego życia, usystematyzowaną wiedzę, określoną. Natomiast potem napisałem, że wiedzę tą można posiąść na różne sposoby.

Jasne? Czy teraz dalej twierdzisz, że sam sobie zaprzeczam? Jak tak to postaram się dalej wyjaśnić co miałem na myśli, w moim nieprecyzyjnym określeniu.


Widzę, że na koniec sobie żartujesz. Nauczyciele też są ludźmi, jak rodzice. Raz trafisz na lepszych raz na gorszych. Raz nauczyciel będzie realizował program raz nie. Pewne elementy programu będą ułożone przez kretyna, bo akurat zdobył jakiś palant posadkę w ministerstwie, a inne przez najlepszego specjalistę.
To, że masz takich rodziców jakich masz, powinno być powodem do radości, a nie do egoistycznego zapominania, że nie wszyscy mają tak dobrze.
To, że olewałeś szkołę, to twoja sprawa.
To, że trafiłeś na takich nauczycieli na jakich trafiłeś, to miałeś pecha, przykro mi. Ja w szkole podstawowej akurat miałem odwrotne doświadczenia, gdzie nauczycielka na matematyce na przykład dostosowywała zadania do poziomu odpowiedniego dziecka, gdzie można było pracować indywidualnie bez szkody dla reszty. Nie ze wszystkich przedmiotów tak było, ale jak widać dało się.


Co do socjalizacji, to się nie musisz bać, i źle postawiłeś pytanie, bo nie co ja rozumiem, tylko co to oznacza - wystarczy zajrzeć do słownika, nic trudnego, jak chcesz to nawet linka wyszukałem:
http://sjp.pwn.pl/lista.php?co=socjalizacja
Jasne, że poprzez kontakty z rówieśnikami może się dokonać, ale znowu nie myślisz o wszystkich Jak ktoś ma zaborczych rodziców, mieszka w domku jednorodzinnym, w okolicy nie ma rówieśników, mieszka w odległej wiosce z 2-3 gospodarstwami - zgodzisz się, że szkoła będzie baaardzo pomocna.


Czekam na twoją odpowiedź


Równanie do jednego poziomu jest bardzo złe. Niezbędny zasób wiedzy jest bardzo dobry. W skrócie mój pogląd. To co, nowa dyskusja na ten temat?
Tak jak Toczek napisał, są rzeczy które trzeba wiedzieć, o których jak ktoś przechodzi proces edukacji powinien się dowiedzieć. Jasne, że można bez tego żyć, ludzie w jaskiniach też jakoś żyli, że tak Ci ironicznie napiszę, skoro lubisz używać tego stylu wypowiedzi



No i to co na koniec napisałeś: to czysta demagogia. Jak możesz zrównywać założenia systemu z tym jak on w rzeczywistości wyglądał? Co to ma do rzeczy, że amerykańscy komuniści mieli jakiś postulat? Jak on był słuszny to dlaczego ktoś inny miał go nie wprowadzić. Jak chcesz tak demagogicznie to odpowiedz sobie na pytanie: czy jakby Stalin postulował o pokój na świecie, to znaczy, że należy działać tak aby była wojna, tylko dlatego, że tak powiedział Stalin, a on jest zły? No trochę więcej krytycyzmu poproszę względem swoich (twoich) wypowiedzi
wypowiedzi: 504
wątków: 13

11.05.2009 (Pn) 14.37 (5546 dni temu)
Jako, że lubię słodkości to zacznę od deseru, który proponuje Zylo Z naszej konstytucji:
Art. 2.
Rzeczpospolita Polska jest demokratycznym państwem prawnym, urzeczywistniającym zasady sprawiedliwości społecznej.
Art. 70.
4. Władze publiczne zapewniają obywatelom powszechny i równy dostęp do wykształcenia.

Zgaduję, że o obecną naszą RP waść zapytujesz

Jeśli chodzi o system szkolnictwa w Polsce to polecam ciekawy artykuł:
http://goscniedzielny.wiara.pl/index.php?grupa=6&art=1237382533&dzi=1207812935

Poza tym to sprawa jest dosyć skomplikowana i mało jednoznaczna. Pytanie tylko co dadzą te narzekania? Jak chcemy coś zmienić to trzeba myśleć o rozwiązaniach a nie o problemie. Kiedy myślę w jaki sposób wyedukować moje przyszłe dzieci to się zastanawiam nad każdym rozwiązaniem od ED po założenie własnej szkoły wraz z innymi rodzicami(a co nie wolno mi? Chcieć to móc ). Każde ma wady i zalety, a wbrew pozorom nawet te elementy szkoły, które potępiamy mogą kształtować charakter.

Z własnych doświadczeń powiem, że liceum totalnie sobie olewałem tak jak ta szkoła olewała mnie. Wiem, że mogłem zdobyć dużo więcej wiedzy w tym czasie, ale to czego mnie życie nauczyło, przez wagary, imprezy po nocach, towarzystwo osób znacznie poniżej mojego poziomu, niechęć niektórych nauczycieli itd. tego ani rodzice, ani żadna szkoła nauczyć mnie nie mogli. Gdybym mógł wybierać po raz kolejny nic bym nie zmienił, a to dlatego, że dopiero widząc drugą stronę medalu mogłem sobie uświadomić czego chcę a czego nie chcę w życiu. Widząc obie strony medalu wartości stały się dla mnie podwójnie cenne, bo wiem, że mógłbym je zwyczajnie olać i iść na łatwiznę, ale sam wybieram.

Szkoła ma moim zdaniem przede wszystkim nauczyć samodzielnego myślenia, komunikacji interpersonalnej i empatii dla drugiego człowieka, bo do zdobywania wiedzy nie jest potrzebna. Fajnie jeśli da się to osiągnąć bez stresów i nie trzeba się uczyć na błędach. Jednak życie bywa trudne i szczerze mówiąc to wolałbym by moje dziecko potrafiło współczuć innym, miało poczucie własnej wartości i potrafiło stawiać czoła przeciwnościom życia niż bez tych umiejętności zrobiło pięć fakultetów.
wypowiedzi: 715
wątków: 56
Wrocilem wlasnie z pracy i już odpowiadam:
11.05.2009 (Pn) 18.07 (5546 dni temu)
- Twoja propozycja Adrianu, żeby poszukać rzeczy gdzie się naprawdę różnimy jest trafna i w tym celu postaram się wypunktować moje przekonania i potem będziemy dyskutować co kto myśli nad każdym punktem, dodamy nowe punkty, może namówimy Szeryfa żeby jakaś sonda światopoglądowa zrobił (najprawdopodobniej będę w mniejszości ze swoim zdaniem, ale nie przeszkadza mi to specjalnie)

@Adrianu:
"Dlatego proszę, zanim zaproponujecie coś zastępczego dla szkoły, to się zastanówcie ile osób obejmie taka edukacja. Tylko o to mi chodzi."
- a czy ktoś pisał, że szkołę trzeba zlikwidować i zakazać do niej chodzenia wszystkim dzieciom ?
"Jasne, że poprzez kontakty z rówieśnikami może się dokonać, ale znowu nie myślisz o wszystkich Jak ktoś ma zaborczych rodziców, mieszka w domku jednorodzinnym, w okolicy nie ma rówieśników, mieszka w odległej wiosce z 2-3 gospodarstwami - zgodzisz się, że szkoła będzie baaardzo pomocna."
- tak zgodzę się, szkoła będzie w takim przypadku bardzo pomocna, czy gdzieś jej zakazałem w takiej sytuacji ?
"Równanie do jednego poziomu jest bardzo złe. Niezbędny zasób wiedzy jest bardzo dobry. W skrócie mój pogląd. To co, nowa dyskusja na ten temat?"
- tak masz rację, to jest dyskusja na nowy temat i tutaj wyrażę pierwszy punkt swojego rozumowania:

#1. Równanie do jednego poziomu jest bardzo złe. Niezbędny zasób wiedzy jest bardzo dobry. Ponieważ każde dziecko jest inne, więc żeby nie krzywdzić dużej części dzieci to zdecydowanie największy wpływ na to co ma się znaleźć w tym zasobie powinni mieć rodzice i nie powinni mieć związanych rąk "zaleceniami ekspertów" typu dziecko w wieku 8 lat powinno umieć wymienić nazwy wszystkich kontynentów.

"Jasne, że można bez tego żyć, ludzie w jaskiniach też jakoś żyli, że tak Ci ironicznie napiszę"
Proszę się nie nabijać z ludzi żyjących kiedyś w jaskiniach , uważasz, że sam jesteś w jakiś sposób lepszy od takiego człowieka, bo masz o wiele większą wiedzę i możliwości ? (czy mamy większe możliwości, to się kłócić można, nikt już nie może mieć potomka co wymyśli prawo powszechnego ciążenia) (wiem, że tego nie napisałeś, nie wsadzam Ci tego do ust, tylko zadaje kontrolne pytanie )
i od razu jest drugie pytanie w zależności od odpowiedzi na pierwsze:
- Tak, uważam się za lepszego od ludzi żyjących kiedyś w jaskiniach.
-- Dlaczego ? Czy te powody są w rzeczywistości takie istotne ?
- Nie, niekoniecznie jestem lepszy od ludzi żyjących kiedyś w jaskiniach.
-- To dlaczego stwierdziłeś, że tamto zdanie jest ironiczne ?

@Toczek:
"Nie wiem, gdzie się wychowałeś zylo, ale ja na swojej dzielnicy mam kilka rodzin pijackich, gdzie dzieci poczynane są podczas grupowych libacji."
- na wielkim blokowisku z początku lat 90 w Radomiu, mogłem trafić lepiej, mogłem trafić gorzej, z rodzicami trafiłem bardzo dobrze(mam nadzieję, że oni ze mną też ) i bardzo trudno byłoby mi trafić lepiej
"I jeszcze raz zwracam uwagę, że są rodziny w których ze względu na trudną sytuację materialną jedyną szansą na zdobycie jakiejkolwiek wiedzy, czy wychowania jest szkoła. Dzięki niej niektórzy mają szansę się wybić."
- tak, zgadzam się, nikt tutaj nie zakazywał posyłania dzieci do szkoły
"Biegają po podwórku, bawią się, czasem jakieś wybiegnie na ulicę i potrąci je auto. Dopiero wtedy rodzice przez parę tygodni bardziej pilnują swoich "pociech". Gdyby nie szkoła dzieci bawiłyby się non-stop, a po dorośnięciu spłodziłyby kolejne pokolenie nieuków."
- i tutaj wchodzimy w kwestie polityki socjalnej, ale spróbuje ominąć ten temat, żeby nie tworzyć tutaj dyskusji o wszystkim i odpowiedzieć tylko w kwestii systemu edukacji:

#2. Rodzina jest fundamentem społeczeństwa - państwo nie może ingerować mocno w rodzinę, poprzez przejmowanie obowiązków rodziców, za edukację dzieci odpowiadają rodzice (poprzez edukację w domu, posłanie dziecka do szkoły prywatnej o określonym programie, posłanie do państwowej szkoły ogólnej), a nie państwo i trzeba mocno podkreślać, że to rodzice, a nie szkoła wychowuje dzieci. Jeśli się tworzy złudne wrażenie, że to szkoła przygotowuje dzieci do życia, to efektem jest coraz mniejsze zainteresowanie rodziców własnymi dziećmi.

"Z tego co widzę, zylo, najbardziej cenisz sobie niezbywalne prawo do samostanowienia o własnym losie. A ingerencja niekompetencyjnego państwa w wychowanie, to dla Ciebie tak, jakby ojca uczyć dzieci robić. Opinia ciekawa, ale roztaczasz swoją wizję na wszystkich, co dla mnie jest nie do przyjęcia."
- albo wszyscy są wolni, albo część jest wolna, a reszta to niewolnicy, ja wybieram opcje gdy wszyscy są wolni (za wyłączeniem tych którzy, celowo działają przeciwko wolności innych)

@Bzik (jest prawnikiem, więc tutaj postaram się uważać )
"Art. 70.
4. Władze publiczne zapewniają obywatelom powszechny i równy dostęp do wykształcenia."

- Jestem umysłem analitycznym i rzeczy pojmuje tak jak są napisane, czy to jest w sprzeczności z tym co napisałem wcześniej ?, być może rozchodzi się o znaczenie słowa "zapewniać", które w tym kontekście rozumiem w przybliżeniu jak "umożliwiać" i bardzo daleko od słowa "narzucać", ale to kwestia rozumienia słów, szkołę olewałem, to pewnie nie myślę według zaleceń ekspertów

#3. Jestem za tym, żeby państwo było tylko tam gdzie jest konieczne i nigdzie więcej. Z tym może się wiele ludzi zgodzić, tylko pozostaje kwestia rozumienia słów: "tam gdzie jest konieczne", nie będę rozwijał tego, bo to temat o szkolnictwie, w kontekście szkolnictwa powiem, w moim przekonaniu nie jest konieczne, żeby państwo przymuszało do zdobywania konkretnej wiedzy w konkretnym wieku, jeśli ktoś twierdzi, że wtedy społeczeństwo by się rozleciało to niech popatrzy na historię ludzkości: obowiązek posiadania konkretnej wiedzy w konkretnym wieku to tylko wymysł ułamka czasu jej trwania, a jeśli ktoś uważa przy tej okazji, że teraz jesteśmy lepsi niż kilkaset i więcej lat temu, to od razu pytanie kontrolne:
- Dlaczego ? Czy te powody są w rzeczywistości takie istotne ?
wypowiedzi: 504
wątków: 13

Ależ Zylo
11.05.2009 (Pn) 21.09 (5546 dni temu)
Czy ja Ci jakąś sprzeczność wytykam? Ja się tylko śmieję, że pod opisem systemu socjalistycznego, który podałeś, podpisało by się większość demokracji. I nie śmieję się z Ciebie tylko z ironii losu, bo przynajmniej w teorii system totalitarny nie różni się pod tym względem od demokracji lub innych systemów. Tak to już jest z pewnymi hasłami, że wszystko zależy od tego jak je wykorzystać. Dlatego proponuję:
- sprawiedliwość społeczna - byle nie według Kalego
- powszechność - byle nie świńskiej grypy
- równość - jak już równać to tylko w górę
wypowiedzi: 1027
wątków: 83

Hehe.
11.05.2009 (Pn) 21.21 (5546 dni temu)
Co do jaskiniowców, to pudło Zylo, masz tendencję do niewłaściwego stawiania pytań hehe. Nie jestem ani lepszy ani gorszy od jaskiniowców, jestem po prostu inny. Inny właśnie dzięki temu co cywilizacja wypracowała do tej pory i uważam, że byłoby strasznym marnotrawstwem i czymś haniebnym gdybyśmy mieli zapomnieć o spuściźnie naszych przodków i nie przekazywać sobie wiedzy dalej. Jak ktoś sobie pożyje już na tym świecie, będzie miał dostateczną wiedzę i stwierdzi, że jednak on chce do jaskiń, to proszę bardzo - to jest jego świadomy wybór, bo wie co traci a co zyskuje. Ale do tego potrzebna jest wiedza.


1#.
Nie napiszę "mylisz się", bo byłoby to zbyt dogmatyczne ale uważam zdecydowanie na odwrót. Przede wszystkim, to rodzice ręce precz od dzieci Owszem, te 20% czy 30% świadomych rodziców jakby określało czego dziecko ma się uczyć to by było nawet i z korzyścią dla dzieci. Jakby z tych rodziców, połowa z odpowiednimi predyspozycjami, uczyła dzieci, też byłoby super. Ale cały czas zapominasz o reszcie ludzi. Rodzicie nie podołają tej roli. Nie myśl sobie, że wszyscy mają takich rodziców jak Ty.

No i o jakiej krzywdzie dzieci piszesz?
Przekazywanie wiedzy zasadniczo nikomu nie szkodzi, sposób jej przekazywania - owszem. Ale skąd zakładasz że rodzic zrobi to lepiej niż nauczyciel? Tutaj cały czas popełniasz błąd, o którym Ci piszemy.

Nie chodzi o związane ręce, bo jak rodzice chcą nauczyć dziecko więcej, to niech uczą (ale też z umiarem, niech dziecko ma dzieciństwo). Jednak tak, odwołując się do twojego przykładu - każde dziecko w pewnym wieku (nie wiem czy 8 czy 7 czy 9, ale to w końcu przykład) powinno umieć wymienić nazwy wszystkich kontynentów. Jak nie umie, to trzeba mu przekazać tą wiedzę. Tak samo z pisaniem - skoro mądrzy ludzie ustalili w jakim przedziale wieku dziecko powinno nauczyć się pisać, to jak w tym wieku nie umie jeszcze pisać, to trzeba poczynić wszelkie starania aby nauczyć go pisać. Inaczej działamy tylko na szkodę dziecka, niezależnie jak dobrych intencji byśmy nie mieli.


2#.
Brednie Sorry za tak dosadne określenie, mam nadzieję, że to Cię nie uraża.

Czasy ewoluują i wraz z nimi nawet "podstawowa komórka społeczna" musi ulec ewolucji. Rodzina powoli (bardzo powoli, ale widać tendencję) przestaje być fundamentem społeczeństwa. Czy przestanie? Pewnie nie, nie wiem, ale nie można tego wykluczyć. Powiedz "singlom", ludziom którzy nie zakładają rodzin, którzy żyją w wolnych związkach, że nie należą do tego społeczeństwa. W Polsce może jeszcze zyskasz poparcie, ale w innych częściach świata już niekoniecznie. Zmiany społeczne idą szybko i nie można już pisać że rodzina jest fundamentem społeczeństwa, bo odmawiasz prawa do bycia w tym społeczeństwie rzeszy ludzi, których jeśli nagle by zabrakło, to społeczeństwo by to odczuło.

"mocno" - te określenie trzeba doprecyzować
Bo państwo musi i powinno ingerować w rodzinę, jeśli rodzice nie wywiązują się swoich obowiązków. Jeśli dzieci są bite, jeśli rodzice się nad nimi znęcają, jeśli nie zapewniają im zaspokojenia podstawowych potrzeb, jeśli dzieci są molestowane, to psim obowiązkiem państwa jest interweniować! I to najmocniej jak się da.

Za edukację dzieci odpowiadają rodzice, ale państwo ma czuwać, czy dobrze to robią. Jak rodzice mają gdzieś edukację swoich dzieci, to według Ciebie kto ma się tym przejmować?
Niestety rzeczywiście tworzy się raz złudne wrażenie, że to szkoła ma przygotowywać do życia, innym razem, że to rodzice za wszystko odpowiadają.
A tymczasem do życia ma przygotowywać szkoła i rodzice!


3#.
Też za tym jestem, ale słusznie napisałeś, że możemy mieć różny zakres tej "konieczności".

Nie jesteśmy lepsi niż kilkaset lat temu, tylko inni. Ale trzeba pamiętać co było te kilkaset lat temu, jak się to zmieniło i co ludzie wtedy osiągnęli.

Przemieszczanie się za pomocą pociągów, samolotów czy samochodów, to też wymysł ułamka czasów - czy dlatego mamy z tego nie korzystać?
wypowiedzi: 715
wątków: 56
nauka mówienia i czytania na przykładzie moim i moje rodzeństwa
11.05.2009 (Pn) 23.08 (5546 dni temu)
jak w tytule: (jestem o 4 lata starszy od swojego brata i o 10 od siostry)

- ja pierwsze twory przypominające zdania zacząłem tworzyć (podobno) w wieku półtora roku, w wieku dwóch lat podobno już płynnie mówiłem, w wieku 6 lat poszedłem do zerówki, przez pół roku nie umiałem czytać (uczyłem się czytanek na pamięć, i praca pani "ekspert" nie dawała żadnych efektów poza moim denerwowaniem się, moja mama była wzywana i jak po latach mi powiedziała, zostałem nazwany lekkim głuptasem i powiedziała jej nauczycielka, że nic ze mną nie ćwiczy, co było zdecydowanie nieprawdą), mama dalej ze mną siedziała nad czytankami (tak samo jak przez wcześniejsze pół roku) i pewnego dnia niedługo potem dostałem olśnienia i nauczyłem się czytać płynnie, wcześniej miałem duże problemy ze składaniem sylab i wtedy z dnia na dzień nauczyłem się płynnie czytać i stało się tak, że osoba którą pani "ekspert" wyzywała od głuptasów czytała najlepiej w klasie na koniec roku

- mój młodszy brat zaczął mówić słówkami w wieku 2 latek (to już pamiętam), bardzo długo mu zeszło z dojściem do pełnych zdań (4 lata gdzieś) w międzyczasie był przez 3 dni w żłobku i niestety (jak kto woli: "na szczęście" "nie przyjął się tam" i dał wielki opór, żeby go tam więcej nie zaprowadzać. Mój brat ma od dziecka lekkie problemy z wymową (jąka się w umiarkowanym stopniu) i mama posłała go do żłobka na wniosek logopedki, bo podobno bardzo szybko mu się poprawi - niestety świetna rada "eksperta" się nie sprawdziła, a on bardzo mocno to przeżył i wtedy zanotował cofnięcie w nauce mowy. Z czasem nauczył się sprawnie mówić (pomimo dosyć widocznego chwilowego cofnięcia), nauka czytania poszła mu w miarę sprawnie przy nie tak dużym jak u mnie nakładzie sił mamy. (umiarkowane problemy z wymową pozostały do dziś)

nieźle idzie, dwójka dzieci i dwie błędne opinie "ekspertów", przy czym o ile pierwsza nie była tak bolesna - zostałem troszkę nawytykany palcem i okrzyczany na zajęciach w zerówce, to druga "dobra rada" miała już lekko negatywne skutki, ale moi rodzice poszli za ciosem i mam jeszcze młodszą o 10 siostrzyczkę i... znów pomyłka:
- Ilonka zachowywała się jak każde małe dziecko - bawiła się i przejawiała bardzo dużą ciekawość świata, moja mama już miała spore doświadczenie po wychowaniu dwójki chłopców, ale coś jednak było niepokojące: mijały kolejne latka a Ilonka poza pojedynczymi słówkami nie mówiła nic, rozumiała dosyć dobrze co się do niej mówi i sama przekazywała pojedynczymi słówkami i gestykulacją to co chciała wyrazić (ma zweryfikowane wspomnienia z tamtego czasu, gdy nie umiała jeszcze mówić), i tak czas mijał, przekroczyła 4 latka i dalej to samo, mama zaczyna z nią chodzić do pierwszej logopedki i wtedy dowiedziała się, że jednak jest kiepską matką bo nie poświęca dziecku wystarczająco dużo czasu i jeszcze przeinacza fakty mówiąc, że dużo się nią zajmuje i należy ją posłać do przedszkola, żeby miała więcej kontaktów z dziećmi, jeśli w domu nie mają dla niej czasu ?!? Szok, druga logopedka - podobnie tylko, że mniej dosadnie (być może ta bardziej dosadna była jako druga, dobrze nie pamiętam dokładnie). Na szczęście moja mama zachowała cierpliwość i sama zadecydowała co dla siostry dobre (czyli do przedszkola nie posyłamy, cały czas ze spokojem poświęca jej dużo czasu), 5 urodziny się już zbliżają i ... eksplozja mowy, w czasie kilku miesięcy przeskoczyła z pojedynczych słówek do zdań złożonych i bogatego (jak na ten wiek) słownictwa. I teraz kolej na naukę czytania: jesienią (urodziny miała w czerwcu), idzie sobie Ilonka z mamą i nagle mówi, że tam jest piekarnia, zdziwiona mama pyta jej się skąd to wie, a ona: - przeczytałam !?! Podstaw czytania nauczyła się sama i nie bardzo wiemy kiedy, miesiąc później po treningu z mamą czytać umiała dosyć dobrze.

Ponieważ moja siostra jest trochę nieśmiała, to z czasem pojawiły się duże obawy co byłoby gdyby do przedszkola została posłana. Na szczęście tego nigdy się nie dowiemy

Podsumujmy trzy przypadki: dwie pomyłki (pierwsza drobna, druga większa) i trzecia rada, która została po czasie oceniona jako bardzo zła przez osobę najlepiej znającą moją siostrę w dzieciństwie (przez mamę).

Wybacz więc Adrianu, ale gdy czytam Twoją wypowiedź ze zdaniami typu: "Przede wszystkim, to rodzice ręce precz od dzieci", "Za edukację dzieci odpowiadają rodzice, ale państwo ma czuwać, czy dobrze to robią." to mi się jedynie na śmiech politowania zbiera. Spróbuj zrozumieć, że różne dzieci w różnym czasie są gotowe do różnych rzeczy.

"Bo państwo musi i powinno ingerować w rodzinę, jeśli rodzice nie wywiązują się swoich obowiązków." - w przypadku moim i mojej siostry "ekspert" stwierdził, że moja mama, nie wywiązuje się ze swoich obowiązków, napisz mi jak państwo powinno "ingerować" w moją rodzinę wtedy ?
wypowiedzi: 1027
wątków: 83

Dość skromna odpowiedź
11.05.2009 (Pn) 23.39 (5546 dni temu)
jak na szereg punktów na które Ci odpisałem. Rozumiem, że co do innych to już się ze mną zgadzasz


Generalnie z umiarem stosuję emotikony, ale jak widzisz przy zdaniu "Rodzice ręce precz od dzieci" jeden z nich umieściłem, w nadziei, że ktoś kto nie odczyta tego jako żartu samego w sobie, to po emotikonku się zorientuje.


Historie przez Ciebie przedstawione są dość mocnym argumentem, ale mimo wszystko niewystarczającym. Przyznam Ci rację, że opieka państwa bywa czasami zgubna, że tak zwany ekspert sprowadza ludzi na manowce. Że są rodzice, którzy są lepsi niż tysiąc ekspertów razem wziętych. Ok - chyba o to nie musimy się spierać, prawda?

W przypadku twojej rodziny, ekspert był do kitu. A twoja mama się z obowiązków wywiązywała, to chyba nie ulega wątpliwości - czy może się mylę?
Przykładasz do tego złą miarę - ja piszę o poważnych nadużyciach, Ty co najwyżej o domniemanych błędach wychowawczych (których i tak nie było).

Jeśli jakiś rodzic czyta mało swojemu dziecku, nie uczy go czytania, to akurat to nie jest sprawa państwa. Ja pisałem o tym, że państwo ma interweniować gdy dziecko jest bite, molestowane, głoduje. Chyba widzisz różną skalę zjawisk? Czy nie?
Rodzic nie potrafi nauczyć dziecka czytać? Trudno - jest szkoła która przejmie rolę rodzica w takim wypadku.

To zdejmij teraz klapki z oczu i dostrzeż tych którzy nie mają tyle szczęścia co Ty. Inaczej nie ma sensu dalej dyskutować, bo jakoś jesteś odporny na informację, że nie wszyscy rodzicie się wywiązują dobrze z wychowywania swoich dzieci. Co chcesz z takimi przypadkami robić? Zrzucić ze skały czy oddać wilkom na pożarcie? Kiedy wreszcie dostrzeżesz tych dla których rodzice nie są pomocą?
wypowiedzi: 1027
wątków: 83

Chwila relaksu ;P
11.05.2009 (Pn) 23.58 (5546 dni temu)
Młoda pani psycholog przyjechała do szkoły, w której chłopcy grali akurat w piłkę nożną, aby sprawdzić, czy rozwijają się prawidłowo. Obserwowała te zajęcia wf-u i zainteresowała się jednym chłopcem, który stał na uboczu. Taki smutny, nie biegał. Więc pomyślała, że trzeba mu jakoś pomóc.
Podeszła do niego i pyta: - Chłopczyku, czy u Ciebie w domu wszystko jest ok? Rodzice nie biją Cię?
- Nie, wszystko jest dobrze.
- A zdrowy jesteś, nie chorujesz na coś?
- Nie proszę pani, ja jestem zdrowy.
- Jestem zaniepokojona. Chłopcy inni biegają, krzyczą a Ty stoisz tak w miejscu na uboczu...
- Tak proszę pani, bo ja jestem... bramkarzem.
wypowiedzi: 1027
wątków: 83

c.d.
12.05.2009 (Wt) 00.08 (5546 dni temu)
Nie muszę próbować rozumieć, że różne dzieci w różnym czasie są gotowe to różnych rzeczy, bo to wiem. Jest dość oczywiste, że wiek biologiczny nie zawsze pokrywa się z wiekiem intelektualnym, emocjonalnym, społecznym. I dla każdego może się indywidualnie kształtować.
Są jednak pewne widełki, w których każdy powinien się zmieścić. Jakbyś nie umiał czytać w wieku 10 lat to chyba przyznasz, że byłby to problem i nie byłoby już co czekać na dalszy samoistny rozwój, bo w tym wieku akurat czytanie staje się umiejętnością kluczową, bez której ciężko w naszym społeczeństwie dobrze funkcjonować.
wypowiedzi: 715
wątków: 56
...
12.05.2009 (Wt) 08.07 (5546 dni temu)
W bardzo skrajnych przypadkach wiadomo, co trzeba robić, więc nie musimy o tym dyskutować.
Ale teraz pytanie co z trochę "lżejszymi" przypadkami: czy dziecko mające prawie 5 latek i nie potrafiące składać zdań i mające ubogie słownictwo jest przypadkiem skrajnym ? Odpowiedź: może jest, może nie jest, tego nie wiemy i „ekspert” może to źle ocenić. Więc mamy teraz bardzo dużo przypadków, którym dam nazwę „potencjalnie skrajnych”, pytanie czy w takich przypadkach państwo powinno interweniować ? 2 możliwości:
1. Tak, powinno – wtedy znajdą się przypadki „potencjalnie skrajnych” sytuacji u „złych” rodziców, które „eksperci” wychwycą, znajdą się jednak też przypadki dzieci „dobrych” rodziców, którym to tylko na szkodę wyjdzie.
2. Nie, nie powinno – wtedy pieniądze, które wydano by na całą bandę „ekspertów” szukających przypadków „potencjalnie skrajnych”, można będzie przeznaczyć na różne kampanie mające uświadomić rodzicom, że to oni a nie państwo są od wychowywania dzieci, nie tworzenie pozornego obrazu, że to państwo (głównie poprzez szkołę) wychowuje dziecko, sprawi, że część „złych” rodziców się ocknie i jednak przyłożą się trochę do wychowywania dziecka, a „dobrym” rodzicom niczego to nie utrudni.
Jednym z głównych powodów tego, że część rodziców jest „zła” jest tworzenie pozorów, że znaczna część odpowiedzialności za dziecko na nich nie spoczywa i podejrzewam, że to jest osią Naszej niezgodności – na ile państwo powinno zdejmować odpowiedzialność z rodziców za dzieci, moim zdaniem w bardzo małym. (O ile nie jest to „bardzo skrajny” przypadek)

„Są jednak pewne widełki, w których każdy powinien się zmieścić. Jakbyś nie umiał czytać w wieku 10 lat to chyba przyznasz, że byłby to problem i nie byłoby już co czekać na dalszy samoistny rozwój…” – tak oczywiście się zgodzę, widełki wychwytujące duże skrajności można stworzyć np. dziecko w wieku 6 lat potrafi budować zdania, w wieku 7-8 ma poprawną wymowę wszystkich głosek, 8-10 – umie czytać…, ale widełki programowe szkół są nieco inne i niektórym pomagają, niektórym szkodzą. (Oczywiste jest to, że jak się ustawi widełki tak, żeby wychwytywały tylko duże skrajności, to też jednym będą pomagać innym nie)

Każde rozwiązanie ma wady i zalety, i w każdym będą dzieci którym one pomogą i przeszkodzą, to prawda – nie wszyscy rodzice umieją „dobrze” wychowywać swoje dzieci, ale państwo też tego nie potrafi, więc skoro nie potrafi to niech nie podejmuje prób zastępowania rodziców w innych niż „bardzo skrajne” przypadki.

„bardzo skrajny” – skrajny niemal z pewnością (pewności całkowitej nigdy nie ma)
„potencjalnie skrajny” – ekspert może się łatwo pomylić w tej sytuacji i źle ją ocenić



Forum >> Hyde Park >> marnotrastwo czasu w szkole