Ja zdecydowanie wolę wiersze po polsku (nawet niech to będzie przekład). Bo poezja to nie tylko przekaz ale też zabawa słowem. A angielski mnie jakoś nie rusza 

  Bo jak po angielsku brzmiałby Kasprowicz?:  
  W ciemnosmreczyńskich skał zwaliska,  
Gdzie pawiookie drzemią stawy,  
Krzak dzikiej róży pąs swój krwawy  
Na plamy szarych złomów ciska.     
U stóp mu bujne rosną trawy,  
Bokiem się piętrzy turnia śliska,  
Kosodrzewiny wężowiska  
Poobszywały głaźne ławy...     
Samotny, senny, zadumany,  
Skronie do zimnej tuli ściany,  
Jakby się lękał tchnienia burzy.     
Cisza... O liście wiatr nie trąca,  
A tylko limba próchniejąca  
Spoczywa obok krzaku róży.     
II  
Słońce w niebieskim lśni krysztale,  
Światłością stały się granity,  
Ciemnosmreczyński las spowity  
W bladobłękitne, wiewne fale.     
Szumna siklawa mknie po skale,  
Pas rozwijając srebrnolity,  
A przez mgły idą, przez błękity,  
Jakby wzdychania, jakby żale.     
W skrytych załomach, w cichym schronie,  
Między graniami w słońcu płonie,  
Zatopion w szum, krzak dzikiej róży...     
Do ścian się tuli, jakby we śnie,  
A obok limbę toczą pleśnie,  
Limbę, zwaloną tchnieniem burzy.     
III  
Lęki! wzdychania! rozżalenia,  
Przenikające nieświadomy  
Bezmiar powietrza!... Hen! na złomy,  
Na blaski turnie, na ich cienia     
Stado się kozic rozprzestrzenia;  
Nadziemskich lotów ptak łakomy  
Rozwija skrzydeł swych ogromy,  
Świstak gdzieś świszcze spod kamienia.     
A między zielska i wykroty,  
Jak lęk, jak żal, jak dech tęsknoty,  
Wtulił się krzak tej dzikiej róży.     
Przy nim, ofiara ach! zamieci,  
Czerwonym próchnem limba świeci,  
Na wznak rzucona świstem burzy...     
IV  
O rozżalenia! o wzdychania!  
O tajemnicze, dziwne lęki!...  
Ziół zapachniały świeże pęki  
Od niw liptowskich, od Krywania.     
W dali echowe słychać grania:  
Jakby nie z tego świata dźwięki  
Płyną po rosie, co hal miękki  
Aksamit w wilgną biel osłania.     
W seledyn stroją się niebiosy,  
Wilgotna biel wieczornej rosy  
Błyszczy na kwieciu dzikiej róży.     
A cichy powiew krople strąca  
Na limbę, co tam próchniejąca  
Leży, zwalona wiewem burzy...