wypowiedzi: 530
wątków: 46 |
Rozdział VI - 'Jak to dalej było i jak się skończyło'
11.04.2009 (So) 01.58 (5704 dni temu)
ulegając regularnym, pojawiającym się w nieregularnych odstępach czasu, prośbom, tudzież szantażom, wszystkich trzech fanów jonesa. korzystając ze świątecznej atmosfery, korzystnej fazy księżyca i przerwy w dziejach pana colorado, postanowiłem opowiedzieć światu jak zakończyła się historia pościgu jonesa za polim i jego dziką bandą.
jak już mówiłem działo się to w zabitej sosnowymi dechami mieścinie gdzieś na północ od rio grande, na południe od el paso, na wschód od edenu i w ogóle na zachodzie bez zmian. oddając jednak mieścinie sprawiedliwość - sosna była z importu, co samo w sobie w tamtych stronach było nie lada luksusem...
otóż tam właśnie, pewnego pięknego poranka, siedząc w fotelu, jones wyciągnął z kieszeni surduta wielki jak cebula zegarek, zerknął i zerwał się na równe nogi.
-o cholera! to już kwiecień! – krzyknął jak oparzony, bo na śmierć zapomniał, że umówił się w samo południe z polim na pojedynek. w samo południe jakieś osiem miesięcy temu... oczywiście nieładnie było pozwolić komuś na siebie czekać. jones zamówił więc gorącą wodę, prędko się ogolił, żeby nie kojarzono go z zz top, a następnie usiadł jeszcze na dwa dni w fotelu, bo przecież żaden szanujący się kowboj nie stanie do pojedynku z twarzą ogoloną jak pupcia niemowlaka. tak przygotowany – wyszedł.
tak jak się spodziewał – poli już na niego czekał. był co prawda mocno pokryty kurzem i pajęczynami, a w jego kapeluszu właśnie wykluły się młode pliszki, ale to nie miało znaczenia. nic już nie miało znaczenia. stali nareszcie oko w oko. Ścigający i ścigany.
atmosfera stężała. wiatr przestał wiać, a mimo, że przestał i tak przetoczyła się między nimi wielka kula-krzak, taka co to nikt nie wie jak się to to nazywa i skąd się bierze, ale zawsze się przetacza przed pojedynkami.
- wiesz kim jestem? – zapytał poli ‘co za głupie pytanie’ – pomyślał jones i zamyślił się nad równie głupią odpowiedzią... - tata?
oczywiście był to żart, ale ironią losu jest, czego jones nie wiedział, że poli był trzecim mężem izyty, która to była matką stryjecznej ciotki szczerbatego bynka, tego który to przegrał złote zęby w pokera, choć były w jego rodzinie od pokoleń. bynek z kolei ze strony ojca był spokrewniony z pedrem, którego ze względu na wadę wymowy spowodowaną tym, że indiańska strzała trafiła go prosto w język, nazywano pedrosc. z kolei brat pedrosca, eduardo, siedział zamknięty w pewnym ośrodku w albakerki, nikt nie wie co to za ośrodek, ale odkąd tam trafił rodzina nazywała go bziq. z pielęgniarką z tamtego ośrodka bziq miał trójkę dzieci, z których najstarsza - honorata, a pieszczotliwie przez personel osrodka nazwana nełrą uciekła z rabusiem dyliżansów el diablorem. el diablor został schwytany i powieszony przez szeryfa z farmersi town, któremu potem śniło się to po nocach bo okazało się, że mieli wspólnego dziadka, który też święty nie był, czym zyskał sobie przydomek wujek sin full, a był swego czasu drugim mężem izyty. po śmierci el diablora honorata ‘nełra’ związała się z dalekim kuzynem jonesa, którego imię się nie zachowało, ale jako że dosyć często używał sformułowania ‘what the ...??’ – nazywano go po prostu whatto. whatto miał poważnie na pieńku z carlosem z sacramento, chodziło o jakieś pseudopożyczki, łańcuszki czy inne przekręty finansowe i musiał oddać swoją matkę, a właściwie matkę chrzestną tivulien w zastaw carlosowi. tivulien jednak była sprytna i uciekła, zabierając ze sobą wszystkie trzy krowy carlosa. jako, że krowy te były współwłasnością carlosa i jego teściowej ancy mony, całe pogranicze stanęło w ogniu. gubernator oshi b. wysłał więc tam szeryfa, który powiesił el diablora. szeryf spacyfikował okolicę, a ponieważ wygrał w karty czyjeś złote zęby, uznał że szczęście mu tu sprzyja, do tego uwielbiał polować na pantery, a było ich w okolicy sporo, a żeby tego było mało okazało się, że jest nieślubnym synem siostry wnuczki ancy mony, postanowił więc zostać tam na stałe. spokój nie trwał długo bo z północy nadciągnęli indianie prowadzeni przez wodza cuterronogę, który choć był indianinem, był spokrewniony ze stryjenką wujka sin fulla, która była cioteczną siostrą tamarri – indianki, którą zjadły krokodyle. w czasie walk z indianami poważnie ranny żołnierz, który do historii przeszedł tylko jako pfff, bo stracił mowę, trzy palce i czucie poniżej pasa, trafił do tego samego ośrodka, w którego specjalnym skrzydle przebywał eduardo ‘bziq’ i opowiedział mu, nie pytajcie jak, co się dzieje. bziq, nie mogąc przeboleć, że ominie go taka, jego słowa – ‘rozxxxucha’, z pomocą matki swoich dzieci uciekł w przebraniu pielęgniarki. pośpieszył jednak najpierw do kuzyna swojej pierwszej żony, który przez przypadek został burmistrzem phoenix. człowiek ten nazywał się adorian, nazwiska nie pamiętam, ale znajdziecie go w opracowaniach historycznych, miał on bowiem być kontrkandydatem lincolna w partyjnych prawyborach, ale dzień wcześniej urodziła mu się córka i przybył na konwencję tak napruty, że zamiast rzeczowych argumentów rzucił lincolnowi, że wygląda jak koza i w ogóle to mu może ‘kukuryku’, cokolwiek to miało znaczyć. potem poprzysiągł, że nigdy już nie tknie alkoholu i wymyślił słowo prohibicja, za co przeklinali go potomni. swoją drogą adorian był półindianinem choć o tym nie wiedział, bo jego matka uciekła ze szwagrem ancy mony. bziq z adorianem nigdy nie dotarli na pogranicze bo dopadł ich niejaki paulik, który pomylił ich z jonesem, którego ścigał za kradzież koni teścia swojej siostry. tak więc poli mógł istotnie być spokrewniony z jonesem choć nie jest jasne w jakim stopniu.
‘kilk! klik! klik!’ – wydobyło jonesa z zamyślenia. zauważył, że poli naciska spust rewolweru, zapewne jednak przez te kilka miesięcy minął termin przydatności amunicji lub rewolwer zardzewiał na skutek przechodzących od czasu do czasu ulew. tak czy inaczej – nie wypalił. więc jones poliego zastrzelił. |